Elegia o sobie samym do potomności (Elegia VII) – interpretacja

Klemens Janicki jest poetą polsko-łacińskim. Oznacza to, że jako Polak tworzył po łacinie. Często nazywa się go Janicjuszem, ponieważ podpisywał się Janitius lub Janicius, dostosowując swoje nazwisko do pisowni łacińskiej.

Jednak w rzeczywistości najprawdopodobniej nazywał się Janicz lub Janik – powszechnie występująca forma Janicki jest wynikiem błędnej tradycji wydawniczej (wszakże szlachecko brzmiące nazwisko brzmi osobliwie w przypadku chłopskiego syna).

Elegia VII, funkcjonująca pod tytułem Elegia o sobie samym do potomności (łac. De se ipso ad posteritatem), to najbardziej znany utwór Janicjusza, przetłumaczony przez Zygmunta Kubiaka (istnieją także przekłady innych autorów, jednak to uważane jest przez historyków literatury i filologów klasycznych za najwierniejsze oryginałowi oraz równocześnie najnowsze). Utwór należy do zbioru Żale, który ukazał się w 1542 roku, na rok przed śmiercią poety (Janicki miał wówczas 26 lat). Jest najważniejszym wierszem w dorobku poety i jednym z najbardziej znanych liryków w literaturze staropolskiej. O jego popularności świadczy także to, że został przełożony na język francuski.  

Warto przy okazji uświadomić sobie, dlaczego nasi staropolscy poeci często wybierali tworzenie w języku łacińskim. Otóż w ich czasach polszczyzna była słabo rozwinięta – trudno wyrażało się w niej subtelne uczucia, posiadała niewiele pojęć abstrakcyjnych, a ponadto pisanie po polsku implikowało szereg trudności w wykorzystywaniu środków stylistycznych. Pomimo to sprostanie łacinie było nie lada wyzwaniem, ponieważ teksty łacińskojęzyczne – w przeciwieństwie do tworzonych w języku polskim – nie mogły być parafrazami (pisarze staropolscy często parafrazowali utwory łacińskie, podpisując je swoim nazwiskiem, zgodnie z zasadą imitatio, gdyż w tamtych czasach nie uznawano tego za plagiat – było to jednak niewykonalne, gdy tekst powstawał od postaw po łacinie).

Janicki tworzył w pierwszej połowie XVI wieku, a więc w początkowej fazie polskiego odrodzenia. W tym czasie wysoka literatura staropolska powstawała właściwie wyłącznie po łacinie. Na dojrzałe dzieła w języku polskim trzeba było poczekać do drugiej połowy XVI wieku, która przyniosła utwory m.in. Mikołaja Reja, Jana Kochanowskiego i Mikołaja Sępa Szarzyńskiego.

Elegia to wysoki gatunek przeznaczony do podejmowania poważnych tematów, utrzymany w tonie rozpamiętywania bądź skargi, w którym formułuje się refleksje na temat np. miłości, przemijania, śmierci. Janicki wprowadził ją jako pierwszy do literatury polskiej[1]. Niniejsza elegia ma charakter autobiograficzny, stąd podmiot liryczny można utożsamiać z poetą, Klemensem Janickim, jednakże należy zaznaczyć, że autor dokonuje tu kreacji samego siebie, upodobniając się do bohatera legendy. Przedstawia on swój życiorys z perspektywy człowieka, który niebawem umrze, i żegna się z ludźmi. Janusz Stanisław Gruchała nazywa omawiany utwór jednym z najbardziej osobistych wierszy w dawnej literaturze polskiej[2]. Elegia VII jako wiersz autobiograficzny to doskonały przykład antropocentryzmu literatury renesansu.

W utworze tym mamy do czynienia z liryką bezpośrednią, ponieważ osoba mówiąca zabiera głos w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Janicjusz, pisząc o swoim prawdziwym życiu, wyraźnie wzoruje się na twórczości jednego z najwybitniejszych rzymskich poetów, Owidiuszu, a ściślej – jego elegiach Tristia IV 10 oraz III 3.

Pierwsza z nich jest autobiografią, a druga listem do żony zawierającym epitafium. Dlatego też, jak trafnie stwierdza Jerzy Ziomek, „Elegia VII” jest wyznaniem szczerym i autentycznym, a zarazem wzorowanym i naśladowanym[3].

Zrozumienie tego dzieła wymaga znajomości licznych kontekstów mitologicznych oraz umiejętności odczytywania obficie występujących peryfraz, czyli omowni – np. w przypadku obszernego przedstawienia daty urodzenia czy miejsca nauki (nad nurtem Warty). Takie ukształtowanie tekstu wynika z jednej strony z użycia wysokiego stylu, z drugiej zaś – ma źródło w konieczności dostosowania słów do łacińskich wymogów wersyfikacyjnych (w pierwotnej wersji utworu).

Poeta rozpoczyna swoją elegię rozbudowanym zwrotem do czytelnika, chcąc pozyskać jego przychylność:

Ty, co pomyślisz o mnie i zapragniesz

Kiedyś, w przyszłości, poznać moje życie,

Przeczytaj wiersze dyktowane spiesznie,

Gdy mnie puchlina spychała w toń Lety.

Przemawia zatem jako człowiek poważnie chory (na puchlinę wodną) do osób żyjących w jego czasach oraz do przyszłych pokoleń, w pełni świadomy tego, że niedługo umrze i akceptujący swój los. Jest przekonany, że po śmierci przetrwa w pamięci ludzi, którzy chętnie sięgną po jego poezję i zechcą go poznać. Leta to jedna z pięciu rzek w Hadesie, mitologicznej krainie umarłych.

Podmiot liryczny przedstawia swoją biografię w porządku chronologicznym, a następnie formułuje refleksje o własnym życiu – zatem Elegię VII można podzielić na dwie części.

Janicki opisuje wieś, w której przyszedł na świat, Januszkowo – położone niedaleko Żnina (obecnie woj. kujawsko-pomorskie):

Wysoko leży wieś nad żnińskim bagnem,

Od niejakiego Januszka nazwana;

Tamtędy ponoć jeździli od Gniezna

Nasi królowie do swych pruskich włości.

Miejscowość ta usytuowana była na szlaku wiodącym z południa na północ Polski, na terenach bagiennych, i wzięła nazwę od niejakiego Januszka. W czasach Janickiego należała do arcybiskupa gnieźnieńskiego i stanowiła jedną z jego uboższych posiadłości. Mimo to przebiegała przez nią droga, którą podróżowali królowie, co łączyło ją z zewnętrznym światem – znacznie szybciej docierały tam wieści dotyczące sytuacji w kraju i w Europie. Uzasadnione jest postawienie hipotezy, że okolica ta nie uchodziła za najzdrowszą (być może z powodu położenia pośród bagien) i łatwo można tam było zachorować. Zresztą niezależnie od miejsca dziesiątkowały wówczas ludzi różne zarazy.

Poeta wspomina ojca jako człowieka pracowitego, szlachetnego i ubogiego. Wielką tragedią była dla niego utrata kolejnych dzieci:

Tę glebę pługiem przewracał mój ojciec,

Człowiek szlachetny w swej ubogiej doli.

Gdy opłakiwał dzieci utracone

W srogiej zarazie, mnie urodzonego

Pośród żałoby ujrzał; był bezdzietny

Tylko przez dziesięć miesięcy.

Ukazana strofa ukazuje ojca Janickiego jako chłopa ciężko pracującego na roli. Mimo biedy kierował się on w życiu wzniosłymi wartościami. Pochowawszy kolejnych potomków, po dziesięciu miesiącach bezdzietności doczekał się syna Klemensa. Janusz Stanisław Gruchała zauważa, że Janicki nie mitologizuje swojego położenia, lecz przedstawia to jako naturalny stan rzeczy[4].

Janicjusz podaje datę swojego urodzenia z wszelkimi szczegółami: urodził się w czwartym dniu po Idach Listopadowych, tj. 17 listopada, w niedzielę w południe. W tym okresie minęła żałoba króla Zygmunta Starego po śmierci żony Barbary Zápoly’i:

[…] A światło

Zabłysło dla mnie w dniu czwartym po Idach

Listopadowych, w niedzielę, w południe,

W dniu, gdy i król nasz zdejmował żałobę

Przez rok noszoną po zgonie małżonki,

Barbary, z rodu trenczyńskiego wilka

(Jej śmierć głęboko zasmuciła nas wszystkich).

Tak dokładne opisanie daty przyjścia na świat to niezwykła rzadkość w dawnej poezji, gdyż w przypadku poetów staropolskich najczęściej znany jest tylko rok urodzenia, niekiedy podany w przybliżeniu – tymczasem Janicki informuje czytelników o dacie dziennej, a nawet porze dnia.

Poeta z wielkim uznaniem i miłością wspomina ojca, który pomimo biedy zadbał o jego edukację i uchronił go od ciężkiej pracy na roli:

Zaledwie miałem pięć lat, na naukę

Byłem posłany, przed pierwsze Muz progi,

Ojciec mój bowiem tak mnie umiłował,

Że nie chciał, aby pośród ciężkiej pracy

Twardy pług ranił moje wątłe dłonie,

A upał spalał lica.

Janicjusz rozpoczął zatem naukę w szkole elementarnej w wieku zaledwie pięciu lat i od tego czasu przygotowywał się do przyszłego poezjowania (skoro trafił przed Muz progi). Prezentuje się przy okazji jako ktoś delikatny, o wątłym zdrowiu.

Po otrzymaniu podstawowego wykształcenia od niewprawnych mistrzów przyszły poeta został uczniem gimnazjum Lubrańskiego w Poznaniu, szkoły założonej przez biskupa Jana Lubrańskiego, nieustępującej poziomem nauczania Akademii Krakowskiej. Instytucja ta rozwijała talenty uzdolnionych humanistów, koncentrując się na kształceniu z zakresu literatury antyku grecko-rzymskiego. Janicki z wielkim uznaniem mówi o wkładzie w swoją edukację jednego z nauczycieli, Krzysztofa Hegendorfina, niemieckiego humanisty, który zanim zaczął wykładać w Akademii Lubrańskiego, był rektorem Uniwersytetu w Lipsku:

Tam zaś spotkałem kogoś, co wspaniale

Wykładał wiedzę Latynów i Greków.

On, zatroszczywszy się o młodą glebę,

Zaczął uprawiać ją sumiennie.

Poeta nie wymienia go z nazwiska najprawdopodobniej ze względu na to, że dydaktyk ten sympatyzował z luteranami[5]. Janicki porównuje jego pracę do sumiennego uprawiania gleby, która okazała się podatnym gruntem do zaszczepienia wiedzy i umiłowania literatury klasycznej:

Zabrzmiało dla mnie imię Maronowe

I Twoje imię, Nazo ukochany!

Pod kierunkiem Hegendorfina Janicki poznał poezję Wergiliusza (jego imię i nazwisko w języku łacińskim zapisuje się w formie Publius Vergilius Maro – dlatego Janicjusz mówi o imieniu Maronowym) oraz Owidiusza (łac. Publius Ovidius Naso – stąd Nazo). Eksklamacja podkreśla siłę emocji towarzyszących poecie, który wspomina uwielbianych przez siebie klasyków.

Autor Elegii o samym sobie do potomności z egzaltacją opisuje swoje olśnienia czytelnicze. Oddając się namiętnej lekturze starożytnych literatów, jeszcze jako gimnazjalista zapragnął zostać poetą:

Czytając, wielbić zacząłem. O, niemal

Bogami stali się dla mnie poeci.

Do ich patrona, Apollina, ileż

Oblanych łzami zanosiłem błagań,

Aby mnie przyjął do swego chóru

I do orszaku, chociażby na ciurę.

Zaczął wielbić poetów niczym bogów i prosił Apollina, greckiego patrona sztuki i poezji, by pomógł mu spełnić marzenie – choćby czyniąc go w tej profesji ciurą, czyli kimś zajmującym podrzędne stanowisko.

Syn Zeusa przychylił się do jego prośby i wspierał go w kształceniu, podając mu lutnię – symbol poetyckiego natchnienia:

Skinął, podbiegłem, on wyciągnął rękę

I podał lutnię. Jakże ją tuliłem,

Ćwiczyłem palce z uporem, z radością,

Dzień mi nie mijał ani noc bez lutni –

Przecież pamiętam. Nie pożałowałem

Trudu, by rosnąć z latami w nauce.

Tak więc Janicjusz pracował każdego dnia przez wiele lat na rozwinięciem swoich zdolności poetyckich.

Ważnym wydarzeniem w biografii Janickiego było publiczne wygłoszenie podczas uroczystości szkolnej napisanego przez niego wiersza – panegiryka ku czci Jana Lubrańskiego, fundatora gimnazjum. Poeta miał wówczas niespełna szesnaście lat:

Gdym po raz pierwszy czytał wiersz przed salą,

Miałem szesnaście lat bez trzech miesięcy.

Tematem wiersza był Lubrański – jemu

Należne były moje pierwociny.

Ludzie klaskali – nie dla mej zasługi,

Lecz że nadzieje pokładali w chłopcu.

Utwór ten był zaledwie pierwociną, czyli pierwszym bądź jednym z pierwszych liryków Janickiego, lecz mimo to spotkał się z dużym aplauzem. Występ młodego poety nagrodzono gromkimi brawami i zaczęto pokładać w nim duże nadzieje – jego talent wymagał bowiem rozwinięcia.

Odtąd Janicjusz zyskał wysoką pozycję wśród rówieśników i miłość nauczyciela, Krzysztofa Hegendorfina:

Pierwszeństwo pośród rówieśników miałem

Od owej chwili i mój mistrz mnie kochał.

Zdolny uczeń, doświadczywszy namiastki rozgłosu, zaczął pracować nad tym, aby stać się sławnym:

Zakosztowawszy sławy, miłowanej

Już dawniej, tak ją uwielbiałem w duszy,

Że co dzień większe roiłem zamiary

I wszelkich do niej dróg poszukiwałem.

Tymczasem na drodze Klemensa Janickiego na literacki parnas pojawiła się nieprzewidziana trudność: ojciec, który do tej pory płacił na jego naukę, nie miał środków na dalsze kształcenie syna:

Lecz na tym szlaku stanęła przede mną

Ponura bieda, pętając mi nogi:

Ojciec powiedział, że nie ma pieniędzy,

Aby na dalsze moje studia łożyć.

Niewiele brakowało, a znakomicie zapowiadający się poeta musiałby przerwać naukę. Los jednak uśmiechnął się do Janickiego i z pomocą przyszedł mu Andrzej Krzycki, biskup gnieźnieński, polityk, sekretarz królewski, mecenas sztuki i znany poeta, który usłyszał o utalentowanym gimnazjaliście. Miało to miejsce w roku 1536:

Kiedy już miałem żegnać się z Muzami,

Z pomocą przyszedł los niespodziewany.

Biskupem Krzycki wówczas był, Febowi

Miły jak mało kto z ludzi. Przede mną

Otworzył bramę świetną swego dworu,

Pomyślność moim Muzom obiecując.

Był on życzliwy wobec Feba, czyli efeba – urodziwego młodzieńca, który pobiera nauki w szkole. Sytuacja ta jest przykładem funkcjonowania w okresie renesansu mecenatu – udzielania pomocy finansowej artystom przez wpływowych ludzi, zwykle w zamian za głoszenie ich dobrego imienia, np. pisanie utworów literackich na ich cześć. Dzięki temu wiele młodych utalentowanych osób miało możliwość uczenia się mimo chłopskiego pochodzenia.

Janicki wspomina biskupa Krzyckiego w bardzo ciepłych słowach – podobnie jak ojca, a później jeszcze przyjaciela, Antonina. Mecenas nie tylko przyjął go na swój dwór i wspierał go materialnie, ale także dzielił się z nim cennym doświadczeniem i stworzył z nim bliską więź. Sam był znanym poetą piszącym w języku łacińskim, poza tym gościł w swoim dworze wielu przedstawicieli kultury i sztuki, np. Jana Dantyszka, których towarzystwo na pewno inspirowało młodego podopiecznego. Co więcej, biskup zabierał Janickiego w podróże po Polsce i wprowadzał go w życie polityczne kraju[6]. Niestety, ich współpraca trwała tylko rok – przerwała ją śmierć Krzyckiego. Jego odejście było wielkim ciosem dla Janicjusza, ponieważ wraz z nią stracił źródło utrzymania, a poza tym cenił swojego mecenasa jako człowieka i poetę.

Wkrótce Janicki zyskał nowego protektora, wojewodę krakowskiego i marszałka wielkiego koronnego, Piotra Kmitę, udzielającego wsparcia także Stanisławowi Orzechowskiego i Marcinowi Bielskiemu. Spełniał on swoją rolę, łożąc na edukację Janickiego, jednak nie stworzył z nim tak serdecznej więzi jak Krzycki. Był zresztą postacią niejednoznaczną – wpływową, ale i często kierującą się własnymi korzyściami[7]. Dzięki Kmicie Janicjusz miał okazję spełnić swoje marzenia i wyjechać na studia do Włoch:

Do swego domu przygarnął mnie Kmita,

Który, nie szczędząc kosztów, w kraj Latynów

Wysłał mnie. Niby kupiec po klejnoty,

Do euganejskiej spieszyłem Pallady,

By u niej wiedzę nabywać bezcenną.

Młody poeta przybył tam w 1538 roku i wieku niespełna dwudziestu lat rozpoczął studia na Uniwersytecie w Padwie. Euganejska Pallada oznacza w tym przypadku włoski odpowiednik schronienia greckiej bogini, Ateny, opiekunki mądrości i sztuk. Atmosfera Uniwersytetu w Padwie była wówczas niezwykle inspirująca, ponieważ Janicki trafił tam w okresie szczytowego rozwoju renesansu.

Na miejscu zetknął się z Piotrem Myszkowskim i Filipem Padniewskim (później studiowali w Padwie również inni poeci polskiego odrodzenia, jak Łukasz Górnicki i Jan Kochanowski). Przyszły autor Elegii o sobie samym do potomności należycie przygotował się do studiów we Włoszech, ucząc się w gimnazjum Lubrańskiego, i znakomicie odnalazł się w tamtejszym towarzystwie. Otoczenie, w którym się obracał, łączyło niekłamane uwielbienie dla literatury starożytnej. Janicki słuchał ze szczególną uwagą wykładów Łazarza Bonamico, życzliwego dla Polaków włoskiego humanisty, znakomitego znawcy literatury łacińskiej[8].

Poeta dobrze wykorzystał pobyt we Włoszech, ale jego studia w Padwie trwały tylko dwa lata. Po tym czasie musiał wrócić do kraju, ponieważ poważnie zachorował – Fortuna, rzymska bogini ludzkich losów, okazała się dla niego bezlitosna:

Pozazdrościła Fortuna: choremu

Kazała wrócić do ognisk ojczystych

Rychlej, niż chciałem i niż pragnął Kmita.

Podczas pobytu w Padawie Janicki nie do końca spełnił oczekiwania Kmity – wymagał on od niego pisania utworów literackich sławiących jego dobre imię, podczas gdy choroba utrudniała Janickiemu pracę twórczą (dlatego też poeta przepraszał swego mecenasa za opóźnienia w Elegii III).

Władze uczelni doceniły wielki talent Janickiego: po zaledwie dwuletnich studiach za sprawą Bonamico[9] nadano mu stopień doktora filozofii, a od papieża Pawła III otrzymał laur poetycki poeta laureatus (dostąpił także zaszczytu symbolicznej koronacji wieńcem laurowym). Tytuł ten przyznawano nielicznym literatom za osiągnięcie doskonałości twórczej.

W obecnej sytuacji Janicjusz stara się dostrzec pozytywne aspekty w powrocie do Polski, zwracając uwagę, że przyjdzie mu umrzeć w ojczyźnie, a nie poza jej granicami:

Cóż zrobić – wszyscyśmy pod władzą losu.

Umrę więc w domu; jedyna pociecha

W tym, że nie obca przykryje mnie ziemia.

Jednakże po przyjeździe do kraju niepomyślność jego losu dopełniło to, że Kmita przestał wspierać go finansowo[10].

Świadomy niechybnej śmierci poeta prosi przyjaciół o umieszczenie na jego nagrobku epitafium:

Ty, co nad zmarłym płakać przyjacielem

Będziesz, Kromerze, albo ty, Rotundzie,

Jeśli na grobie legnie kamień, takie

Wielkimi wypisz literami słowa:

TU BEZ NADZIEI I TRWOGI SPOCZYWAM

PRAWDZIWIE ŻYWY. ŻEGNAJ, ŻYCIE ZMARŁE!

Napis ten zwiera słowa Janickiego, wedle których nadal on żyje i nie doświadcza cierpienia. Poeta, ukazując siebie jako zmarłego i formułując szczegółowe zalecenia dotyczące oczekiwań związanych z pochówkiem, przekształca swoją historię w legendę. Pomysł na taki motyw pochodzi z utworu Tristia III 3 Owidiusza.

Janusz Stanisław Gruchała wyjaśnia, kim są Kromer i Rotund:

Wymienieni w autobiografii po imieniu […] przyjaciele poety z ostatniego okresu jego życia to: Marcin Kromer, wówczas świeżo upieczony kanonik krakowski, świetnie wykształcony humanista i prawnik, pod koniec życia biskup warmiński; Augustyn Rotundus (Mieleski), podobnie jak Janicjusz uczeń Akademii Lubrańskiego, a potem student padewski, pisarz polityczny i historyk. […] Zwłaszcza pierwszy z wymienionych należał do postaci pierwszoplanowych w kulturze polskiego renesansu[11].

Tak więc Janicjusz przyjaźnił się z ludźmi wielkiego formatu.

Słowa nagrobka kończą pierwszą część wiersza, autobiografię, i rozpoczynają drugą, w której poeta przystępuje do ogólnej charakterystyki samego siebie. Opisuje swoje zdrowie, wygląd, zwyczaje, wartości, a następnie żegna się z przyjaciółmi.

Janicki często chorował. Był młodzieńcem dobrze zbudowanym, wyróżniającym się urodą, o nieśmiałym spojrzeniu i jasnej cerze. Jego postawa życiowa odznaczała się radością i optymizmem. Umiał także dobrze przemawiać – zarówno dzięki erudycji, jak i za sprawą wyraźnego głosu:

[…] Byłem chorowity,

Najmniejsze trudy mnie wyczerpywały.

Dość urodziwy byłem i wesoły

(Choć w oczach mogłeś odczytać nieśmiałość),

Wymowny, miałem głos wyraźny, cerę

Białą, postawę kształtną i wysoką.

W zacytowanym fragmencie oraz w kolejnych partiach tekstu w sposób szczególny ujawnia się mitotwórstwo Janicjusza: dokonuje on autocharakterystyki, używając czasu przeszłego, zatem ukazuje siebie niemal jak kogoś zmarłego. W wypowiedzianych tu zwierzeniach Janicki, jak stwierdza Gruchała, jest podobny raczej do jakiegoś romantycznego nadwrażliwca niż do któregoś z XVI-wiecznych stereotypów chłopa[12].

Poeta opisuje swoją emocjonalność i skłonność do ulegania negatywnym emocjom:

Drażliwy, skory do gniewu, niekiedy

Przez wiele dni się złościłem, a nigdy

Nie ukrywałem wrogości, lecz także

Nigdy sam do niej nie dałem powodu.

Jednocześnie podkreśla swoją szlachetność: jak przekonuje, nigdy nie stał się przyczyną niczyjej złości.

Janicki ukazuje siebie jako stałego w przyjaźni, którą uważał za najwyższą wartość. Posiadał on wyselekcjonowane grono przyjaciół, które tworzyli znani humaniści:

W przyjaźni byłem wybredny i stały,

Wiedząc, że ona jest największym skarbem.

Ponadto o jego wierności w bliskich relacjach świadczy wyrażone wcześniej głębokie przywiązanie do zmarłego Krzyckiego[13].

Poeta jest przekonany, że gdyby był bogaty, potrafiłby to wykorzystać i doświadczyłby pełni życia. Jak nikt inny dzieliłby się z bliźnimi swoimi dobrami:

Gdyby bogactwo los mi zdarzył, myślę,

Że nikt by nie żył wspanialej ode mnie

I nie był bardziej hojny.

Dalej przytacza rzymską maksymę[14], zgodnie z którą należy obdarowywać ludzi tym, co się ma – każdy dzień bez tego jest dniem straconym:

„Nic dziś nikomu nie dałem, o, wstydzie,

Więc dzień straciłem, na próżno przeżyty!”

Janicjusz miał zdolności empatyczne, ale z powodu wielkiej wrażliwości był także człowiekiem pełnym trwogi:

Litosne miałem serce, ale takie,

Jakie w jelenia trwożnej piersi bije.

Zdecydowanie opowiadał się przeciwko działaniom zbrojnym, które niosą śmierć ludzi:

Nienawidziłem wszelkiego oręża

I byłem wrogiem Pallady wojennej.

Pallada to przydomek greckiej bogini Ateny, patronki wojny.

Janicki stwierdza, że cechowała go wysoka kultura osobista, upodobanie do pięknych strojów i wykwintnych potraw, co zbliżyło go do kobiety. To kolejny przykład jego intymnego wyznania:

Wytworność manier zaś, stroju, pokarmu

Kochałem nazbyt, niemal jak kobieta.

Pokrętnie tłumaczy on, że przyczyną jego choroby, puchliny wodnej, było picie przez wiele lat wyłącznie wody:

Od pacholęcia aż do lat dwunastu

Piłem jedynie wodę; stąd, jak myślę,

Zaczęła chorzeć wątroba; ta woda,

Niegdyś wypita, dławi moje życie.

Trudno, rzecz jasna, uznać to za rzeczowe wyjaśnienie – jednak z całą pewnością służy ono autokreacji, gdyż Janicki jawi się tu jako młodzieniec niezwykle delikatny, stroniący od trunków.

Poeta dementuje krążące o nim informacje, zgodnie z którymi jest on rozpustny i często oddaje się beztroskim zabawom:

Wielu rodaków, wnioskując z pozorów

Złudnych mniemało, że jestem rozpustny –

Czy to że śpiewy lubiłem i żarty,

Czy żem w chłopięctwie już opiewał miłość;

Bo Leukorode, potem lepsza od niej

Alfesibea żyła w mych elegiach.

Przekonania te formułowane są pochopnie i wynikają głównie z utożsamiania jego życia z obrazem świata przestawionego z młodzieńczych poezji. A tymczasem Janicki już dawno zniszczył te niedojrzałe utwory i stanowią one zamknięty rozdział jego pracy twórczej, z czasów kiedy cechowała go pycha:

Gdzie się podziały te prace, zapytasz?

Tam, gdzie i inne wiersze – poszły w ogień,

Godne krótkiego życia, jak to wszystko,

Z czym się młodzieńcza pycha pospieszyła.

Łatwo zauważyć, że wszystkie powyższe wynurzenia dotyczą spraw osobistych, niekiedy nawet wstydliwych, których opisanie przychodzi z trudem – jednak Janicki robi to z niezwykłą bezpretensjonalnością, co przesądza o oryginalności jego wyznania.

Niestety, skończywszy zaledwie dwadzieścia pięć lat, gdy poczuł się on na tyle świadomy, by napisać dzieła większe, przyszło mu umrzeć:

A dziś, gdy piąte mija pięciolecie

I czas się zabrać do dzieł większych, oto

Słyszę wołanie i ginę przedwcześnie.

Janicki nie może zrealizować swoich zamierzeń: wysławiania ojczyzny i ukazywania jej historii:

I nie wysławię ciebie, jak pragnąłem,

Ojczyzno, dawnych dziejów twych i królów,

I tego, co na sławę zasługuje

Dziś, zwłaszcza ślubu, jaki Augustowi

Przeznaczył ojciec – król nasz – i Ferdynand.

Żałuje, że nie może głosić dobrego imienia króla Zygmunta II Augusta, który ożenił się z Elżbietą Austriaczką, córką Ferdynanda I Habsburga.

Na szczęście zamiast niego mogą zrobić to inni. Janicki zaś modli się w intencji króla:

Inni to po mnie uczynią. Co mogę,

To czynię: modlę się, by żył i władał.

Świadomy śmierci poeta zachęca potomnych do kontynuowania jego powołania:

Pamiętający swego Janicjusza,

Żyjcie, druhowie, już teraz gotowi,

Aby pójść kiedyś moją drogą.

Janicjusz w słowach pełnych wdzięczności żegna się ze swoim przyjacielem, Antoninem, lekarzem. Ubolewa, że nigdy nie zdoła dowieść, jak bardzo go ceni:

[…] Żegnaj,

Mój Antoninie, niech ci szczęście sprzyja

I twoim bliskim. Smutno mi, że nigdy

Nie zdołam dowieść, jak ciebie miłuję.

Antonin był Węgrem i pracował jako przyboczny lekarz Zygmunta I Starego[15]. Przyjaźnił się z humanistami, w tym z Janickim, tłumaczył pisma lekarskie, pisał też poezje w języku łacińskim[16]. Był obecny przy śmierci Janicjusza.

Janicki, nie mogąc go chwalić pośród żywych, obiecuje, że będzie głosił jego dobre imię w krainie umarłych:

Nie jest mi dane świadczyć wobec żywych

O twojej trosce. Ale gdy odejdę

Do tej krainy, gdzie mnie dobre duchy

Pogodnie przyjmą do swojego grona,

Będę o tobie mówił.

Autor Elegii VII przyrzeka, że opowie wszystkim o tym, że jego ziemskie życie trwało dłużej dzięki Antoninowi.

O ile syn Apollina, Asklepios, bóg sztuki lekarskiej z mitologii greckiej, tylko raz wskrzesił Hipolitosa, o tyle Antonin wielokrotnie zachował Janickiego od śmierci, zwodząc Parki, greckie boginie losu przecinające nić ludzkiego życia:

[…] jest wśród ludzi lekarz, co przewyższył

Potęgę syna Apollinowego:

Tamten raz tylko przywołał z otchłani

Hipolitosa, a ten wiele razy

Z grobu wydobył mnie i zwodził Parki,

Chwilę wyroczną odwlókł o dni wiele.

Janicjusz wyjaśnia, że nie ma pretensji do Antonina o to, że nie mógł on powstrzymać jego choroby, ponieważ tylko Chrystus był w stanie pokonać śmierć:

Jeśli nie oddał mi dawnego zdrowia,

Nie jego wina w tym, lecz niepożytej

Choroby. Słabość niejedną się leczy.

Któż, prócz Chrystusa, pokona puchlinę?

Kiedy Antonin zaczął go leczyć, choroba była już rozwinięta i przypominała potwora żyjącego w ciele Janickiego, wskutek czego nie dało się jej powstrzymać ludzką mocą:

Antonin musiał się zmagać z dojrzałym

I już zwycięskim potworem. Nie wątpię,

Że wytrwałością byłby go pokonał,

Gdyby zwycięstwo było w ludzkiej mocy.

Łatwo zauważyć, że w Elegii o sobie samym do potomności tradycja chrześcijańska współistnieje z mitologią. Janicki z pewnością był katolikiem i nie należy traktować poważnie jego słów, gdy np. relacjonuje swe modlitwy do Apollina bądź zobowiązuje się do chwalenia Antonina w Hadesie. Takie ukształtowanie obrazu świata przedstawionego było zgodne z ówczesną praktyką pisarską i świadczyło o erudycji poety, który umiejętnie wykorzystywał w swoich utworach mitologię.

Poeta konkluduje, że śmierć stanowiła przeznaczenie rodziny, w której się urodził: zmarło jego rodzeństwo, a niedawno ojciec – lekarze bezsilnie rozkładali nad nim ręce, nie mogąc go wyleczyć:

Zresztą mojemu rodowi się zdaje

Ta śmierć pisana; mój ojciec przede mną

Tak umarł. Tyle ciosów, tylu wrogów

Zewsząd! Aż ręce omdlały lekarzom.

Kończąc swoją elegię, Janicki zwraca się do Antonina i wszystkich żyjących ludzi, wyrażając przekonanie, że w przyszłości się spotkają, ponieważ ziemskie życie nie jest wieczne:

I jeszcze więcej powiem, moje życie –

Ty, co tak często życie mi przywracasz! –

Sam to usłyszysz, kiedy przyjdziesz do mnie

Po wielu latach – przyjdziesz ty i wszyscy,

Których zostawiam tu. Żadnemu z ludzi

Losy wiecznego tu nie dały domu.

Gruchała wyjaśnia, że utwór Janicjusza przetrwał próbę czasu i po dziś dzień jest aktualny, przedstawia bowiem problem przemijania, dotyczący każdego człowieka, a oprócz tego w trakcie lektury rodzi się bliska więź między czytelnikiem a poetą, który domaga się od odbiorcy zdolności empatycznych[17].

Celem Janicjusza nie było wyłącznie przedstawienie przebiegu jego życia – tworzy on wszakże swoją własną legendę, obmyślając tym samym to, jak ma być zapamiętany przez potomnych. Jej elementami są:

1. szczegółowe informacje biograficzne, np. Janicki nie zmarł po narodzeniu w przeciwieństwie do rodzeństwa oraz kształcił się dzięki zwróceniu na siebie uwagi mecenasów,

2. opis choroby i związanego z tym cierpienia,

3. ukazanie siebie jako nadwrażliwca,

4. postawa moralna Janicjusza, który prezentuje się jako człowiek szlachetny,

5. młody wiek i związany z tym brak możliwości napisania dzieł większych,

6. akceptacja zbliżającej się śmierci,

7. włącznie do elegii napisu nagrobkowego (stanowi to centralny motyw legendy),

8. wyrażenie części autocharakterystyki w czasie przeszłym,

9. przekonanie o tym, że zostanie zapamiętany przez ludzi.

Dziś z całą pewnością można stwierdzić, że Janicjusz osiągnął swoje cele: trwa on w pamięci innych, mimo że zmarł 470 lat temu. Elegia o samym sobie do potomności stanowi jego najsłynniejszy utwór, będąc pomnikiem trwalszym niż ze spiżu.

Gruchała dochodzi do następującego wniosku, który można uznać za podsumowanie utworu:

Wczesna śmierć, niekoniecznie nawet zadana własną ręką, fascynuje, przydaje dziełu literackiemu głębi i bardzo często staje się składnikiem literackich kultów i legend. […] Zabiegi Janicjusza tworzącego własną legendę okazały się skuteczne: pozostał w pamięci potomnych jako postać tragiczna, poeta niespełniony do końca, zmagający się z najpoważniejszym problemem ludzkim – z przemijaniem[18].


1. E. Kotarski, Klemens Janicki [w:] Pisarze staropolscy. Sylwetki, red. Stanisław Grzeszczuk, t. 1, Warszawa 1991, s. 389.
2. J.S. Gruchała, Klemens Janicjusz – „O sobie samym do potomności” [w:] Lektury polonistyczne. Średniowiecze, renesans, barok, red. A. Borowski i J.S. Gruchała, t. 2, Kraków 1997, s. 90.
3. J. Ziomek, Renesans, Warszawa 2006, s. 89.
4. J.S. Gruchała, op. cit., s. 87.
5. Ibidem, s. 84.
6. Ibidem, s. 85.
7. E. Kotarski, op. cit., s. 379.
8. Ibidem, s. 380.
9. Ibidem.
10. Ibidem, s. 381.
11. J.S. Gruchała, op. cit., s. 104.
12. Ibidem, s. 88.
13. Ibidem, s. 104.
14. Gruchała podaje, że słowa te wypowiedział Tytus, rzymski cesarz, o czym pisał Swetoniusz w Żywotach cezarów. Ibidem, s. 95.
15. E. Kotarski, op. cit., s. 381.
16. Ibidem.
17. J.S. Gruchała, op. cit., s. 76.
18. Ibidem, s. 109-110.

Dodaj komentarz