Pierwsza część wiersza, złożona z pięciu początkowych zwrotek, przedstawia ciąg obrazów, w których piękno przyrody zostaje zdemaskowane przez zestawienie jej z wizją wojny.
Na tle urody dojrzałego lata ukazane są chmury, z których w każdej chwili może zostać zrzucony ładunek wybuchowy, zwisająca ze świerku głowa, ziemia nabrzmiała od znajdujących się pod nią ciał poległych oraz spływająca ze strumyków i rosy krew:
Wiatr drzewa spienia. Ziemia dojrzała.
Kłosy brzuch ciężki w górę unoszą
i tylko chmury – palcom czy włosom
podobne – suną drapieżne w mrok.
Ziemia owoców pełna po brzegi
kipi sytością jak wielka misa.
Tylko ze świerków na polu zwisa
głowa obcięta strasząc jak krzyk.
Kwiaty to krople miodu – tryskają
ściśnięte ziemią, co tak nabrzmiała,
pod tym jak korzeń skręcone ciała,
żywcem wtłoczone pod ciemny strop (…)
Pod ziemią drążą strumyki – słychać –
krew jak nabiera w żyłach milczenia,
ciągną korzenie krew, z liści pada
rosa czerwona. I przestrzeń wzdycha.
Upersonifikowana przestrzeń łączy się w cierpieniu z ofiarami katastrofy. Ich ból zostaje poddany zabiegowi hiperbolizacji.
Ludzie, dla których obrazy takie stały się codziennością, żyją w ciągłym strachu. Wyzbyli się ludzkich uczuć, by być zawsze gotowym do reakcji na atak wroga:
Ogromne nieba suną z warkotem.
Ludzie w snach ciężkich, jak w klatkach krzyczą.
Usta ściśnięte mamy, twarz wilczą,
czuwając w dzień, słuchając w noc.
Pozostałe zwrotki (prócz ostatniej), tworzące drugą część utworu, rozpoczynają się od anafory Nas nauczono. Forma ta nie wskazuje na wykonawcę czynności, sugeruje przymus. Stąd w każdym przypadku następuje po niej myśl oddająca bolesną „lekcję”, której udzieliła żołnierzom wojenna rzeczywistość:
Nas nauczono. Nie ma litości.
Po nocach śni się brat, który zginął,
któremu oczy żywcem wykłuto,
któremu kości kijem złamano,
i drąży ciężko bolesne dłuto,
nadyma oczy jak bąble – krew.
Nas nauczono. Nie ma sumienia.
W jamach żyjemy strachem zaryci,
w grozie drążymy mroczne miłości,
własne posągi – źli troglodyci.
Nas nauczono. Nie ma miłości.
Jakże nam jeszcze uciekać w mrok
przed żaglem nozdrzy węszących nas,
przed siecią wzdętą kijów i rąk,
kiedy nie wrócą matki ni dzieci
w pustego serca rozpruty strąk.
Nie ma w niej miejsca na litość, sumienie i miłość, a jedyną możliwością choćby chwilowego przetrwania jest wymazanie z pamięci świadomości tego, że angażowanie się w działalność konspiracyjną niesie za sobą czynienie zła:
Nas nauczono. Trzeba zapomnieć,
żeby nie umrzeć rojąc to wszystko.
Wstajemy nocą. Ciemno jest, ślisko.
Szukamy serca – bierzemy w rękę,
nasłuchujemy: wygaśnie męka,
ale zostanie kamień – tak – głaz.
Mowa tutaj nie o zgonie biologicznym, a o śmierci duchowej, która jest rezultatem porażenia złem. Wojna pozostawi na młodych ludziach piętno, którego nie zdołają się już pozbyć.
Podmiot liryczny jest przedstawicielem pokolenia Kolumbów – ludzi urodzonych w latach dwudziestych ubiegłego wieku, wkraczających w dorosłość w czasie trwania drugiej wojny światowej. Wypowiada się w imieniu zbiorowości i w pełni identyfikuje się z grupą, którą reprezentuje. Łączy go z nimi ta sama historia i doświadczenia, a wszystko to ma wymiar tragiczny. Czynnikiem sprawczym wydarzeń rozgrywających się na ich oczach jest wojna. Ponieważ determinanty zewnętrzne zredukowały osobowość Kolumbów, poeta nazywa ich troglodytami, okaleczonymi psychicznie i sterroryzowanymi jak zwierzęta zdehumanizowanymi ofiarami działań zbrojnych.
Wojna zmusiła ich do przeformułowania swojego dotychczasowego systemu wartości. Stworzyła zupełnie inne normy postępowania, spośród których naczelną stał brak przestrzegania jakichkolwiek norm. Przedstawiciele pokolenia Baczyńskiego, by móc przystosować się do nowych warunków, musieli zerwać z moralnością. Dlatego podporządkowali się swoim najniższym instynktom, a ich celem stało się przeżycie. Postępowanie w myśl wyższych uczuć okazało się dla nich niemożliwe, bo mogłoby narażać na śmierć. Odtąd wszyscy zaczęli żyć w ciągłym strachu i niepewności.
Podmiot liryczny zastanawia się nad tym, czy przyszłe pokolenia postawią na grobach zabitych żołnierzy chociaż drewniany krzyż, robiąc to z litości:
I tak staniemy na wozach, czołgach,
na samolotach, na rumowisku,
gdzie po nas wąż się ciszy przeczołga,
gdzie zimny potop omyje nas,
nie wiedząc: stoi czy płynie czas.
Jak obce miasta z głębin kopane,
popielejące ludzkie pokłady
na wznak leżące, stojące wzwyż,
nie wiedząc, czy my karty iliady
rzeźbione ogniem w błyszczącym złocie,
czy nam postawią, z litości chociaż,
nad grobem krzyż.
Stawia przy tym pytanie o sens wyborów Kolumbów i ocenę, która czeka to pokolenie. Przeraża go bowiem perspektywa budowania przyszłości świata na okrucieństwie i bezwzględności. Poszukując nadziei, przywołuje topos dzieła Homera i stara się odnaleźć podobieństwo pomiędzy Kolumbami a bohaterami Iliady, herosami utożsamianymi ze szlachetnością postaw. W ten sposób próbuje ocalić przekonanie o wyższym sensie śmierci jego pokolenia.