Wiersz ten należy do liryki osobistej. Jego tytuł staje się swoistą dedykacją. Nie sposób rozpocząć interpretację tego utworu bez przywołania ważnych informacji dotyczących najbliższej rodziny Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.
Rodzice poety, Stanisław Baczyński i Stefania Zieleńczyk, przedstawiciele elit intelektualnych dwudziestolecia międzywojennego, mimo że nie tworzyli udanego małżeństwa, stanowili dla syna wielki autorytet, dlatego też ich wpływ na niego był ogromny. Ojciec Baczyńskiego był m.in. żołnierzem Legionów Polskich i Wojska Polskiego, a także krytykiem literackim i publicystą, natomiast matka autorką podręczników i książek dla dzieci. Państwo Baczyńscy bardzo troszczyli się o swojego jedynego syna, otaczali go miłością i poczuciem bezpieczeństwa, wpływali na niego stymulująco.
Dla osadzenia utworu we właściwym kontekście szczególnie ważne jest także uwzględnienie czasu, z którego on pochodzi. Wiersz powstał 30 lipca 1943 roku. Baczyński napisał go zatem w okresie dla siebie szczególnym. Obfitował on dla niego w przygotowania do działalności konspiracyjnej, jak również w ważne rocznice z życia osobistego: 25 lipca przypadały imieniny poety – uroczystość św. Krzysztofa męczennika, 27 lipca był dniem czwartej rocznicy śmierci jego ojca, a 30 lipca stanowił datę rocznicy pogrzebu zmarłego rodzica.
Utwór Rodzicom jest zapisem dialogu autora z rodzicami. Poeta zwraca się do nich niekiedy w tonie przypominającym modlitwę (matko, ojcze). W realnym świecie rozmowa taka nie mogła mieć miejsca, bo ojciec Baczyńskiego zmarł przed wybuchem drugiej wojny światowej.
Bohater liryczny wiersza, Krzysztof Kamil Baczyński, wyraża swoje rozterki moralne z perspektywy indywidualnej, jednak jego losy są egzemplifikacją sytuacji całego pokolenia Kolumbów – młodych ludzi, którym przyszło wkraczać w dorosłość wraz z rozpoczęciem drugiej wojny światowej i którzy mieli za sobą dwadzieścia lat beztroskiego życia w niepodległej Polsce.
Poeta wypowiada swoje rozczarowanie rzeczywistością, w której przyszło mu żyć. Świadczą o tym liczne sformułowania wskazujące na zwątpienie: już nie wiem, cóż zrodzi, może, wszystko jedno. Jednak z drugiej strony w sposób zawoalowany daje wyraz swojej nadziei na przyszłość i akceptacji wyroków Losu.
Baczyński jawi się jako człowiek zdystansowany wobec samego siebie i z tej pozycji poddaje weryfikacji swoje życiowe doświadczenia. Już na początku wypowiedzi, mówiąc o nadanym mu imieniu w czasie przeszłym, przedstawia się niemalże jako zmarły:
A otóż i macie wszystko.
Byłem jak lipy szelest,
Na imię było mi Krzysztof,
i jeszcze ciało – to tak niewiele.
Choć w kolejnych strofach, konfrontując wyobrażenia rodziców ze swoim obecnym położeniem, przekonuje, że jest w pełni świadomym swojego istnienia człowiekiem, stawiającym czoła trudnym, wojennym realiom. Jego rezerwa wobec siebie zostaje utrzymana ze względu na świadomość ogromnego zagrożenia śmiercią.
Pierwsze słowa podmiotu lirycznego – A otóż i macie wszystko – przynoszą protest przeciwko wymaganiom stawianym mu przez rodziców. Baczyński, lipy szelest, człowiek wrażliwy i delikatny, od urodzenia wątłego zdrowia, którego odporność fizyczna i psychiczna zawsze była ograniczona, otrzymał od rodziców imię Krzysztof. Święty imiennik miał być nie tylko jego patronem jako niestrudzony przewoźnik, lecz także jako męczennik. Uwagę należy zwrócić również na etymologię wyrazu Krzysztof, który w dosłownym tłumaczeniu oznacza „noszący w sobie Chrystusa”. Poeta stwierdza, że niezdolny jest do wypełnienia powołania, jakie niesie za sobą to imię:
I po kolana brodząc w blasku
ja miałem jak święty przenosić Pana
przez rzekę zwierząt, ludzi, piasku,
w ziemi brnąc po kolana.
Los pokolenia czasów wojny sprawił, że Baczyński po części upodobnił się do swojego patrona, stając się męczennikiem. Nie utwierdza się jednak w przekonaniu, że poświęca się w słusznej sprawie. Wszystkie działania zbrojne, w których uczestniczy, niosą przecież śmierć:
Taka walka, ojcze, po co – takiej winie?
Od łez ziemi krwawo mi, mokro.
Baczyński kompromituje romantyczną ideę walki o wolność narodu, pojmowaną jako najwyższą wartość. Wciągnięta w tryby historii jednostka nie przestaje być jej podmiotem – ponosi pełną odpowiedzialność za swoje czyny. Zabijanie drugiego człowieka jest niekwestionowanym złem. Podjęcie wyzwania rzuconego przez historię może stać się jedynie formą ucieczki przed przyszłym i nieznanym kształtem świata. Przedstawiony tutaj wizerunek żołnierza jest zaprzeczeniem wzorca wykreowanego przez polską poezję patriotyczno-niepodległościową. Baczyński podkreśla, że wymagania, które stawia przed nim rzeczywistość, znacznie przekraczają jego możliwości. Wynika to z jego młodego wieku, braku doświadczenia i gwałtownego procesu dojrzewania, jaki wywołała w nim wojna. Świadomość, że angażuje się w działalność konspiracyjną w imię wyższego celu – idei wyzwolenia narodów – nie przytłumia wyrzutów, które ciążą na jego sumieniu. Poeta wydaje się przekonany, że podejmowane przez niego wysiłki mogą nie zmienić oblicza rzeczywistości i skazać go na potępienie.
Doświadczenia te w połączeniu z wymaganiami stawianymi mu przez rodziców postrzega jako piętno, które uniemożliwiło mu rozwinięcie się zgodnie ze swoją wolą. Wynikłą z tego bezsilność wyraża w szeregu pytań retorycznych:
Po co imię takie dziecinie?
Po co, matko, taki skrzydeł pokrój?
Matka pokładała w nim, jako swoim jedynym dziecku, wielkie nadzieje. W przyszłości miał on być jej podporą:
Myślałaś, matko: „On uniesie,
on nazwie, co boli, wytłumaczy,
podźwignie, co upadło we mnie, kwiecie
– mówiłaś – rozkwitaj ogniem znaczeń”.
Z tego punktu widzenia sytuacja, w jakiej znalazł się Baczyński, jest paradoksalna: nie tylko okazał się niezdolny do zaspokajania uzasadnionych potrzeb matki, ale także sam nie czuje się wystarczająco silny, by uporządkować swoje życie wewnętrzne.
Metafora ogień znaczeń stanowi niepokojącą materializację nieznanej matce przyszłości. Syn świadom był powinności udzielenia jej matce, lecz pod wpływem brutalnych realiów utracił wiarę nawet w wartości takie jak miłość, ponieważ masowość śmierci okazała się dla niego zbyt przytłaczająca:
Nie umiem, matko, nazwać, nazbyt boli,
nazbyt mocno śmierć uderza zewsząd.
Miłość, matko – już nie wiem, czy jest.
Nozdrza rozdęte z daleka Boga wietrzą.
Nozdrza rozdęte, stanowiące aluzję do podobizny świętego Krzysztofa przedstawianego w ruskiej ikonografii z psią głową z daleka Boga wietrzą – wdychają i wydychają powietrze, wionące grozą, będące dalekie od świętości, wietrzące śmierć.
Poeta wspomina ojca, który kształtował jego charakter, zaszczepiając mu miłość do ojczyzny i uświadamiając konieczność poświęcenia dla niej, kiedy przyjdzie na to pora. Wszystko to przedstawiał mu nie tylko jako obowiązek, ale także jako ideę, do której należy dążyć:
Ojcze, na wojnie twardo.
Mówiłeś pragnąc, za ziemię cierpiąc:
„Nie poznasz człowieczej pogardy,
Udźwigniesz sławę ciężką”.
Tylko taki system wartości pozwala według niego na przezwyciężenie wyrzutów sumienia, które ciążą na walczących – bez względu na intencję tego rodzaju działań zawsze uczestniczą w złu.
W kolejnych dwóch strofach trzykrotnie pojawia się sformułowanie po cóż, wskazujące na rozczarowanie poety.
W ten sposób z ironią wypowiada się on na temat „lekcji” udzielonej mu przez rodziców, którzy przeżyli dwadzieścia lat wolności Polski i nie wzięli pod uwagę tego, że ich syn będzie musiał wprowadzić w życie wpojone mu przez nich idee. Konfrontacja ze światem zewnętrznym okazuje się tym bardziej bolesna, że poeta przywykł do życia w beztrosce i ma za sobą niespełna dwadzieścia lat spędzonych w poczuciu bezpieczeństwa:
I po cóż wiara taka dziecinie,
po cóż dziedzictwo jak płomieni dom?
Zanim dwadzieścia lat minie
umrze mu życie w złocieniach rąk.
Okazuje się więc, że przyszłość, którą Baczyńscy zaprojektowali swojemu synowi, wiązała się z wyznawaniem zbyt dalekosiężnych idei, w praktyce życia nierealnych:
A po cóż myśl taka jak sosna,
za wysoko głowica, kiedy pień tną.
Jedyną perspektywą, która rysuje się przed Krzysztofem Kamilem, jest śmierć. To do niej wiedzie go rzeczywistość, w której dominuje przerażająca masowość śmierci, a także jego własna wrażliwość, za sprawą której nie potrafi w niej przetrwać:
A droga jakże tak prosta,
gdy serce niezdarne – proch.
Pragnienia rodziców Baczyńskiego nie mogą spełnić się w czasach, kiedy Miłość (…) zrodzi nienawiść, struny łez. Mimo to Krzysztof Kamil świadomie podjął decyzję o przystąpieniu do działań zbrojnych:
Ojcze, broń dźwigam pod kurtką,
po nocach ciemno – walczę, wiary więdną.
Choć jego wiary więdną, robi wszystko, by zrealizować się w narzuconej mu roli. Pomimo wewnętrznych rozterek staje się niezachwiany w swojej postawie. Wypełnia obowiązek walki bez względu na jej rezultat i moralne konsekwencje uczestnictwa w złu:
Ojcze – jak tobie – prócz wolności może i dzieło,
może i wszystko jedno.
Pogodził się ze swoim losem i przyjmuje go godnie, z pełną świadomością nieuchronności śmierci:
Dzień czy noc – matko, ojcze – jeszcze ustoję
w trzaskawicach palb, ja, żołnierz, poeta czasu kurz.
Pójdę dalej – to od was mam: śmierci się nie boję,
Dalej niosąc naręcza pragnień jak spalonych róż.
A zatem Baczyński zrealizował wszystko to, czego, jak niesłusznie sądził, nie potrafił dokonać. Pozostaje wierny wartościom, które przekazali mu rodzice, wdzięczny im za to, kim jest.