Wiersz „Mieszkańcy” jest przykładem liryki pośredniej. Podmiot liryczny opisuje w niezwykle metaforyczny sposób typowy dzień zwykłego mieszkańca blokowiska. Co ważne, słowem – kluczem utworu jest wyraz „straszny”, który wielokrotnie pojawia się w wersach.
Jak można przeczytać w opracowaniu Literatura polska 1918-1975: Tuwimowska fascynacja brzydotą wyraziła się najpełniej w wierszach będących obrazem życia wielkomiejskiego. Ale chaotyczne i pełne brzydoty było dla tego poety właściwie wszystko: tak wielkie miasto, jak cierpiąca w nieustannej agonii natura, tak gnijące ciało ludzkie, jak przedmioty stworzone przez człowieka. Autor „Czyhania na Boga” nadawał im przeto kształt zupełnie inny niż pozostali poeci grupy. Skamandrycka fascynacja biologią przemieniała się u niego w fascynację biologicznym rozkładem, skamandryckie urzeczenie życiem codziennym – w przerażenie, będącą znakiem śmierci za życia nudą codzienności, a skamandryckie pragnienie utożsamiania się z człowiekiem z ulicy (będącym symbolem życia) – w litość dla skazanych na śmierć i umierających za życia małych, biednych ludzi. [Cyt. za: Literatura polska 1918-1975, T. I, red. A. Brodzka, H. Zaworska, S. Żółkiewski, wyd. Wiedza powszechna, Warszawa 1975, s. 294.]
„Straszny” – bezsensowny, ohydny, nudny, nieprawdziwy – staje się metaforą całego życia mieszczańskiego. Utwór ma budowę klamrową, otwiera je i zamyka zdanie o strasznych mieszczanach mieszkających w strasznych mieszkaniach. Podmiot liryczny opisuje, jak mija typowy dzień mieszkańców miast. Rozpoczyna od momentu kiedy wstają, kończy na chwili, gdy kładą się spać. Z jego opowieści można wyłuskać niezwykle gorzką charakterystykę tej warstwy społecznej.
Mieszczanie wciąż narzekają. Powody do marudzenia znajdują na każdym kroku. Zajmują się przy tym rzeczami błahymi, szukając problemów poniekąd na siłę:
Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.
Ich rozważania nie mają ani wartości, ani sensu. Ponadto są niezdecydowani. Nie mają celu. Ich życie pozbawione jest swoistej metafizyczności.
Mieszczanie są niezwykłymi pedantami. Takie postępowanie staje się powodem nerwicy lękowej. Obezwładnia ich w codziennym życiu:
Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną,
(…)
Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną;
Należy zwrócić uwagę na niezwykle malowniczą metaforę czytania gazety. Mieszczanie czytają gazety, w których nie ma żadnych istotnych wiadomości. Napychają sobie głowy banałami i plotkami, zamiast zając się czymś konstruktywnym. Trzeba zaznaczyć, że na każdym poziomie opis życia mieszkańców miast przepełniony jest określeniami pejoratywnymi. Ponadto występuje tu hiperbolizacja, np. głowy, które od nadmiaru nieistotnych informacji puchną.
Mieszczanie, aby nie myśleć o bylejakości swojego życia zakrzątają myśli rzeczami błahymi. Dyskutują o samochodach, filmach. Nawet wojna przestaje mieć znaczenie, jest jedynie pretekstem do nawiązania mało ważnej rozmowy towarzyskiej:
I znowu mówią, że Ford… że kino…
Że Bóg… że Rosja… radio, sport, wojna…
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.
W poetyckim obrazie co rusz pojawiają się określenia sugerujące fałsz, nieprawdę, iluzję. Wspomnieć należy chociażby o widmach czy fantomach. Mieszczanie oszukują się, że prowadzą prawdziwe życie. Pozornie interesują się kulturą, nauką, wiadomościami ze świata – jednak w rzeczywistości traktują to jedynie jako sposób na lansowanie własnej osoby oraz zapomnienie o bezsensie egzystencji. Co więcej, mieszczanie nie są pobożni, a jedynie udają.
Poeta piętnuje następujące cechy mieszczan: bierność, bezmyślność, bezradność, głupota. Zwraca też uwagę, że mieszczanie nie tworzą w gruncie rzeczy jednolitej grupy. Każdy z nich skupia się na sobie, myśli o własnych korzyściach, nie potrafi spojrzeć z szerszej perspektywy:
A patrząc – widzą wszystko oddzielnie
Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo…
Wiersz jest pamfletem na miejską społeczność. Poeta krytykuje mieszczan, ukazuje cały bezsens ich pustej egzystencji. W swoich rozważaniach jest szczery, wręcz okrutny. Z dokładnością i bez mrugnięcia okiem wskazuje na kolejne przywary „mieszczuchów”. Posługuje się przy tym słownictwem niewybrednym, nacechowanym negatywnie.
Wydaje się, że poeta poszedł dalej. Dobierając odpowiednio słowa i budując celowo metafory chciał odczłowieczyć mieszczan, stworzyć z nich zwierzęta:
Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.
Utwór składa się z dziewięciu strof rymowanych (rymy męskie, dokładne, krzyżowe), liczących po cztery wersy, napisane dziesięciozgłoskowcem.