Moja piosnka I – interpretacja

Tytuł utworu wprowadza cechy mało znamienne dla liryki Norwida cechy – osobisty ton wypowiedzi oraz śpiewność. Mamy zatem do czynienia z intymnym wyznaniem lirycznym o charakterze pieśniowym.

W Mojej piosnce już od początku zwraca uwagę zastosowanie rzadkiej w poezji polskiej strofy, zwanej „strofą mickiewiczowską”. Wykorzystuje ona rytm anapestyczny (anapest to stopa złożona z trzech sylab: dwóch nieakcentowanych i akcentowanej). Mickiewicz użył jej w dwóch balladach (Czaty i Trzech Budrysów), co miało duże znaczenie, gdyż zabieg ten uznano za jedną z pierwszych i bardziej oryginalnych prób stworzenia polskiego wiersza sylabotonicznego.

Norwid dla uzyskania efektów muzycznych wkomponował w swą piosnkę także liczne anafory, paralelizmy, wykrzyknienia, a przede wszystkim refren.

Moja piosnka przynosi refleksje człowieka bezradnego wobec przeciwieństw losu. Symbolem obecnego w wierszu smutku jest czarna nić:

 Źle, źle zawsze i wszędzie

 Ta nić czarna się przędzie:

 Ona ze mną, przede mną i przy mnie,

 Ona w każdym oddechu,

 Ona w każdym uśmiechu,

 Ona we łzie, w modlitwie i w hymnie…

Czarna nić symbolizuje nieszczęśliwe dni żywota, przędzone przez Mojry (w przeciwieństwie do białej nici, która oznacza dni szczęśliwe).

Smutek towarzyszył Norwidowi w ciągu całego trudnego życia, naznaczonego kolejnymi niepowodzeniami (miłosnymi, zdrowotnymi, materialnymi, poczuciem niezrozumienia). Jednak w przypadku Mojej piosnki należy zwrócić szczególną uwagę na czas powstania tekstu – utwór pochodzi z 1844 r., a więc napisał go zaledwie 23-letni poeta. Będąc tak młodym i dobrze zapowiadającym się artystą, nie mógł jeszcze być tak rozgoryczony ze wspomnianych wcześniej powodów. O jakim więc problemie mowa w tym wierszu? Na to pytanie przyjdzie za chwilę odpowiedzieć.

Wracając do rozważań nad tekstem, należy zauważyć, że podmiot liryczny przekonuje, iż z jego sytuacji nie ma wyjścia. Ze swoim problemem zmaga się zawsze i wszędzie. Oczywiście nie znaczy to, że nie uda mu się go rozwiązać.

W tym momencie nie znamy jeszcze treści utrapienia osoby mówiącej, nie wiemy też, choć możemy się domyślać, że mówiący jest poetą. Wprawdzie początkującym, o nieskrystalizowanym światopoglądzie, ale mającym zapas sił i zdolności, by osiągnąć sukces i świadomym swojego powołania. Hipoteza ta zyskuje potwierdzenie w dalszej części monologu lirycznego.

Poeta odsłania bowiem dalej dwie próby wydobycia się z trudnego położenia. Dotąd jawił się jako ktoś bierny, poddający się losowi, rozstrzygający o sobie na rzecz własnej pasywności, nieustannie trwający w nastroju przygnębienia. Jego stagnacji dowodziło obrazowanie wykorzystujące metaforę czarnej wstążki. Owa wstęga zakłada się w otwarte książki, zawiązuje wokół kwiatów, stacza, rozmdlewa stopniowo, ujednia, zrasta w ogniwo – a więc daje o sobie znać na każdym kroku, nie napotykając żadnego sprzeciwu ze strony podmiotu mówiącego! W dodatku powiada on:

 Nie rozerwę, bo silna (…)

 Może nie chcę rozerwać tej wstążki (…)

Teraz, na przekór po wielekroć powtarzanym słowom, „ja” liryczne odsłania dwie próby zmierzające do wydobycia go z trudnej sytuacji. Pierwsza z nich okazuje się daremna:

 Lecz, nie kwiląc jak dziecię,

 Raz wywalczę się przecie.

 Niech mi puchar podadzą i wieniec!…

 I włożyłem na czoło,

 I wypiłem, a wkoło

 Jeden mówi drugiemu: „Szaleniec!!”

Niestety, podobnie dzieje się w drugim przypadku

 Lecz, nie kwiląc jak dziecię,

 Raz wywalczę się przecie;

 Złotostrunna, nie opuść mię, lutni!

 Czarnoleskiej ja rzeczy

 Chcę – ta serce uleczy!

 I zagrałem…

 … i jeszcze mi smutniej.

Dopiero teraz widać, że wyrażona wcześniej bezradność ma źródło w niedojrzałości, na co wskazuje utożsamienie osobistych wynurzeń z kwileniem dziecięcia. Ale czego dotyczy owa niedojrzałość? I tę kwestię niedługo przyjdzie rozsupłać.

Pierwszy obraz przywołuje jakieś uroczystości, być może ucztę. Tło tworzą bliżej nieokreśleni oni. To od nich „ja” liryczne domaga się pucharu i wieńca, jednak otrzymawszy pożądane dary, nie zostaje zaakceptowane przez publiczność i staje się przedmiotem drwin, ludzie okrzykują je szaleńcem.

Wobec takich okoliczności upokorzony bohater zaczyna wsłuchiwać się w swoje serce i szukając w nim pomocy, przykłada do niego dłoń:

 Więc do serca o radę

 Dłoń poniosłem i kładę,

 Alić nagle zastygnie prawica:

 Głośno śmieli się oni,

 Jam pozostał bez dłoni,

 Dłoń mi czarna obwiła pętlica.

Gesty mówiącego przykuwają uwagę nienaturalnością, teatralnością. Nie pasują także do wyeksponowanego wcześniej nastroju bezsilności – wydają się nieswoje, cudze. Być może właśnie stąd bierze się kpina obserwatorów…

Żądanie pucharu i wieńca odsyła do romantycznego wzorca poety – otoczonego czcią przywódcy społeczeństwa. W czasach, kiedy powstała Moja piosnka, do roli tej pretendował jeden tylko człowiek – rzecz jasna mowa o Adamie Mickiewiczu. To jemu wręczano na znak uwielbienia puchary i wieńce – m.in. w Moskwie, Petersburgu, Berlinie i Paryżu. W szczególną legendę obrosły laudacje, które spotkały autora Pana Tadeusza w salonie paryskim w 1841 r., kiedy to złożono mu hołd uwielbienia i miłości. Wydarzenie to odbiło się szerokim echem w środowiskach polonijnych i Norwid, utrzymujący kontakty z ówczesnymi elitami kulturalnymi, z pewnością o nim słyszał.

A zatem pierwsza próba wywalczenia się młodego Norwida (w tym momencie wiadomo już, że bohatera wiersza można utożsamiać z autorem) to usiłowanie pozyskania czytelników na drodze dopasowania się do wzorca poety i poezji stworzonego przez Mickiewicza.

Norwid nie może jednak realizować tego wzoru, gdyż nie potrafi funkcjonować w cudzej roli: wtedy źle przyjmują go odbiorcy, w dodatku, podjąwszy taką próbę, sprowadza na siebie krzywdy: staje się przedmiotem szyderstw, zostaje okaleczony (jego dłoń obwija czarna wstęga, niczym bandaż, co wyklucza nieskrępowane pisanie).

Natomiast druga ze wskazanych dróg wiedzie przez twórczość Jana Kochanowskiego. Norwid bardzo cenił autora Trenów.  Upragniona rzecz czarnoleska jawi się jako lekarstwo na utrapienia duszy młodego poety i stanowi wyraz uznania dla Jana z Czarnolasu. Żądanie to, uwypuklone przerzutnią, brzmi szczególnie dobitnie. Skąd więc – mimo niekwestionowanego przywiązania do Kochanowskiego – bierze się puenta … i jeszcze mi smutniej? Otóż Norwid wie, że musi odnaleźć własną drogę pisarstwa i w związku z tym – odrzucić wzór staropolskiego poety, ponieważ, powielając jego przykład, nie wniósłby do naszej literatury niczego nowego.

Bezradność artysty wynika więc z tego, że nie stworzył on jeszcze swojej koncepcji poezji. Wielkość i żywotność występujących wzorców skazuje go na obracanie się wokół cudzych ról i utrudnia wyartykułowanie własnego programu. Zapewne właśnie świetność, wysoka ranga dokonań poprzedników nie pozwala mu zdystansowanie się wobec ich autorytetów:

 Nie rozerwę, bo silna,

 Może święta, choć mylna,

 Może nie chcę rozerwać tej wstążki.

Być może także z tego powodu Norwid posłużył się „strofą Mickiewiczowską” – nie znalazł przecież dotąd odpowiadającego mu systemu wersyfikacyjnego.

W świetle dotychczasowych dociekań ważne staje się również zwrócenie uwagi na motto z Hamleta Williama Szekspira, jakim opatrzona jest Moja piosnka:

 Poloniusz: I’II speak to him again. What do you read, my lord?…

 Hamlet: Words, words, words!

W polskim przekładzie Józefa Paszkowskiego brzmi ono następująco:

Poloniusz: Muszę go jeszcze raz zagadnąć. Cóż to czytasz, mości książę?…

 Hamlet: Słowa, słowa, słowa!

Przy pomocy powyższego motta poeta zdaje się krytycznie oceniać swoją twórczość, zwłaszcza jej nieoryginalność – dotychczas podejmuje przymiarki do prawdziwego pisarstwa i jego poetyckie wypowiedzi to wciąż tylko słowa, słowa, słowa

Pora na konkluzję. W Mojej piosnce przemawia młody Norwid, który dopiero poszukuje własnej tożsamości poetyckiej. Swoje położenie uważa za niezwykle trudne – niełatwo mu sformułować własny, oryginalny program, kiedy musi zmagać się z wielką tradycją poprzedników. Jednak, jak wiemy, brawurowo podołał temu wyzwaniu, kształtując swój model poezji w opozycji do estetyki romantyzmu, zwłaszcza spod znaku Mickiewicza.

Dodaj komentarz