Wiersz Juliusza Słowackiego Smutno mi, Boże, nazywany tak za sprawą zapadającego w pamięć refrenu, funkcjonuje też pod tytułem Hymn oraz Hymn o zachodzie słońca na morzu. Z autorskiego dopisku pod wierszem wiadomo, że utwór powstał podczas „zachodu słońca na morzu przed Aleksandrią”.
Utwór częściowo spełnia wymogi formalne gatunku lirycznego, jakim jest hymn – uroczysta, pochwalna i podniosła pieśń sławiąca Boga, bohaterów bądź szczytne idee. Podmiot liryczny, którego ze względu na kontekst biograficzny można utożsamiać z poetą, istotnie zwraca się do Stwórcy, jednak jego monolog nie przynosi słów uwielbienia. Zamiast tego pojawiają się skarga i przejmujące refleksje. Nadaje to wierszowi charakter elegijny – to elegie właśnie są tradycyjnie utrzymywane w tonie smutnego rozpamiętywania, zawierają problematykę egzystencjalną i dotyczą spraw osobistych.
Hymn Słowackiego składa się z ośmiu sześciowersowych zwrotek. W każdej z nich trzy pierwsze wersy pisane są jedenastozgłoskowcem (5+6), czwarty wers jest pięciosylabowy, piąty znów jedenastozgłoskowy. Ponadto każda strofa kończy się tytułowym wezwaniem „smutno mi, Boże!”, które spełnia m.in. funkcję refrenu. Poeta stosuje rymy krzyżowe, dokładne i niedokładne. Wszystkie wymienione elementy budują melodię utworu.
Już sam tytuł sugeruje czytelnikowi typ liryki, jaki wykorzystuje poeta – jest to oczywiście liryka zwrotu do adresata, z pierwszoosobowym podmiotem lirycznym, wyznającym swoje uczucia i myśli (a więc także liryka bezpośrednia). Interpretując wiersz, warto zauważyć, że pod względem językowym przenikają się w nim dwa style. Inaczej poeta opisuje swoje rozterki (dominuje tutaj prostota), a inaczej kształtuje wypowiedź kierowaną do Boga (wówczas wypowiada się w podniosłym tonie).
W pierwszej strofie podmiot liryczny opisuje Bogu swój nastrój. Plastycznie, za pomocą metafor (np. „gwiazda ognista” – zachodzące słońce) i epitetów („lazurowa woda”) ukazuje piękno widoków, jakie ma okazję podziwiać. Uważa nawet, że są one dane specjalnie dla niego od samego Stwórcy. Nie cieszy go to jednak i nie koi jego smutku:
Smutno mi, Boże! – Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowéj wodzie
Gwiazdę ognistą…
Choć mi tak niebo ty złocisz i morze,
Smutno mi, Boże!
W kolejnej zwrotce podmiot liryczny porównuje siebie do pustych kłosów zbóż – z daleka wyglądających dumnie, jednak niemających w sobie niczego wartościowego. Jako człowiek odczuwający wewnętrzną pustkę, przebywając z innymi ludźmi, nie ujawnia się ze swoimi emocjami – nosi maskę, metaforycznie nazwaną tutaj „ciszą błękitu”. Z zewnątrz jest więc spokojny i opanowany, ale przed Bogiem decyduje się odsłonić swoje emocje – ich siłę podkreśla wykrzyknienie:
Jak puste kłosy, z podniesioną głową
Stoję rozkoszy próżen i dosytu…
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu.
Ale przed tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi, Boże!
Kolejna strofa zawiera następne porównanie. Podmiot liryczny zestawia swoją rozpacz z uczuciami małego dziecka, lękającego się rozstania z matką – naturalne są w takim przypadku łzy. Patrząc na zachodzące słońce, poeta zdaje sobie sprawę z tego, że zwiastuje ono kolejny dzień, który wstanie za kilkanaście godzin, co powinno tchnąć go nadzieją, lecz nie koi to jego smutku:
Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
Ostatnie błyski…
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
Smutno mi, Boże!
Czwarta strofa nakreśla bliżej sytuację życiową poety, którego można utożsamiać z przebywającym na emigracji Słowackim. Widziane przez niego w czasie rejsu bociany przypomniały mu o Polsce. Smutek artysty to zatem także – a może nawet przede wszystkim – nostalgia, tęsknota za ojczyzną, udręczenie z powodu oddalenia i niemożności powrotu:
Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi, Boże!
Następna zwrotka, oparta na anaforze – rozpoczęciu kolejnych wersów od partykuły „żem” (charakterystycznej dla języka potocznego), mówi o trudnej przeszłości Słowackiego, który już w młodości musiał stykać się z doświadczeniem śmierci rodaków i sam również szybko rozpoczął swoją tułaczkę.
Dlatego też nazywa on siebie pielgrzymem, jednak jego los jest trudniejszy, ponieważ nie wiadomo, gdzie i kiedy skończy się jego wędrówka. Nigdzie bowiem nie zapuścił korzeni i smutkiem napawa go to, że nie potrafi przewidzieć, w jakim miejscu umrze i zostanie pochowany:
Żem często dumał nad mogiłą ludzi,
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu,
Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,
Smutno mi, Boże!
Kolejną strofę rozpoczyna apostrofa do Boga. Występują w niej motywy śmierci, pochówku, grobu, lęku poety o swoją przyszłość. Poeta wspomina, że jego przyjaciele, żegnając się z nim w Polsce, obiecali mu, że ich dziecko będzie każdego dnia modliło się o to, by wrócił do kraju w lepszym czasie – istotnie taka sytuacja miała miejsce w życiu Słowackiego:
Kazano w kraju niewinnéj dziecinie
Modlić się za mnie co dzień… a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie…
Więc, że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi, Boże!
Słowacki jest jednak przekonany, że już nie ma na to szans. Po raz kolejny powracający refren „smutno mi, Boże!” tworzy coraz to smutniejszy nastrój, podkreśla brak nadziei artysty na powrót do kraju, co staje się dla niego źródłem udręki.
Niewiara poety w siłę modlitwy świadczy o tym, że w ocenie sytuacji wchodzi on w kompetencje Stwórcy.
W ostatniej strofie refleksja podmiotu lirycznego nad własnym losem ustępuje miejsca zachwytowi nad bogactwem piękna świata i jego trwałością. Szyk przestawny zdania nadaje wypowiedzi uroczysty ton:
Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli twoi w siebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący – marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi, Boże!
Poeta zamyśla się nad śmiertelnością i kruchością życia ludzi, konfrontując je naturą, która trwa wiecznie. Słowacki uświadamia sobie swoją małość – stałość wszechświata w stosunku do krótkiego czasu, jaki on sam spędzi na ziemi jako człowiek, zarysowuje perspektywę wieczności. Myśl ta nie sprawia jednak, że przyjmuje on postawę pełną pokory, lecz po raz kolejny wywołuje w nim żal, który kieruje on pod adresem Boga.