Nie spodziewałem się, że ta maszyna w ogóle zadziała, a już na pewno nie, że zadziała tak szybko. Zrobił się wokół mnie wielki, ogłuszający szum i wpadłem w jakiś niebieski wir. Nie było to wcale bolesne, ale nagłe i bardzo się tego przestraszyłem. Zamknąłem ze strachu oczy, a gdy je po chwili otworzyłem było już bardzo spokojnie i cicho. Znajdowałem się w jakimś niewielkim miasteczku, które wyglądało bardzo archaicznie. Wokół mnie zaczęli pojawiać się ludzie, którzy mówili dziwnym językiem, niby był to język polski, ale bardzo wiele słów wydawało się dziwnie zniekształconych. Było mi bardzo zimno, więc postanowiłem poszukać miejsca, w którym mógłbym się ogrzać, ponieważ dookoła panowała sroga zima. Znalazłem budynek, który wydawał mi się czymś w rodzaju restauracji. Postanowiłem wejść do środka. Wnętrzne pełne było ludzi ubranych w grube futra, którzy bardzo głośno rozmawiali się i pili dużo trunków. Usiadłem z dal od nich.
Zorientowałem się, że maszyna przeniosła mnie w świat jakiegoś dzieła, dotyczącego dawnych czasów, co za chwilę miało się potwierdzić. Do stołu, przy którym usiadłem, dosiadł się szybko młody mężczyzna ubrany po szlachecku.
– A waść, co tam sam siedzisz? – Zagadnął i usiadł. – Smutek jakowyś się waści w sercu nie zalęgł? Znam ja dobry sposób na smutki – po czym krzyknął na chłopa, który usługiwał w karczmie. Za chwilę na stole pojawił się gąsior miodu.
– Jam jest Andrzej Kmicic – odezwał się szlachcic, a ja zrozumiałem, że znalazłem się w świecie Potopu Henryka Sienkiewicza. Podekscytowało mnie to. Przedstawiłem się Kmicicowi, ale nie powiedziałem, skąd pochodzę.
– Nie byłem ci ja dobrym szlachcicem, oj nie byłem – po pierwszym kubku miodu Andrzej przeszedł od razu do opowiadania o swoim życiu. – Hulałem i ludzi innych uczucia za nic miałem. Waszmość młody jesteś, pamiętaj, żeby nigdy nie popełniać tego błędu. Można być wolnym, ale twoja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się dobro drugiego człowieka. Ja o mały włos mojej ukochanej Oleńki przez to nie straciłem, a i przeciw ojczyźnie nie zbluźniłem o mały włos.
W dalszej części wypowiedzi Kmicic opowiedział mi dokładnie, jak wyglądała z jego perspektywy obrona Jasnej Góry oraz jak służył królowi Janowi Kazimierzowi, dzięki czemu zdołał zrehabilitować się w jego oczach i w oczach polskiej szlachty, a co najważniejsze – odzyskał miłość Oleńki.
– Ileż to razy człowiek myślami wraca do tych lat szaleńczych – kontynuował Kmicic, widząc, że ma we mnie wdzięcznego słuchacza. – Całe miesiące w siodle, w chłodzie, o głodzie, ale czego się nie robi dla tej jednej, ukochanej… No i oczywiście dla Rzeczpospolitej!
Przez cały wieczór Kmicic tłumaczył mi na przykładzie swojej skomplikowanej biografii, jak ważne jest to, by nie osiadać na laurach nie tylko w poszukiwaniu kolejnych uciech i zachcianek, ale przede wszystkim, by cały czas odkrywać nowe rzeczy w sobie samym, nowe uczucia, nowe poglądy, i by korygować w ich myśl swoje postępowanie. Wspominał, jak wiele uświadomił mu pojedynek z Michałem Wołodyjowskim. Kmicic uważał się za najlepszego szermierza w Rzeczpospolitej, a bez większego trudu został pokonany i upokorzony przez małego rycerza. To jednak w dłuższej perspektywie pozwoliło mu odnaleźć w sobie wielką pokorę, która poskutkowała późniejszą jego przemianą.
Chciałem, żeby ta rozmowa trwała w nieskończoność, ale niestety wiedziałem, ze mój czas w tej pięknej krainie powoli dobiega końca. Pożegnałem się grzecznie z jednym z moich ulubionych bohaterów literackich i udałem się w ustronne miejsce, skąd mogłem bezpiecznie i przez nikogo nie zauważony teleportować się z powrotem do swoich czasów. Tak też się stało. Spotkanie z Andrzejem Kmicicem pozostało mi jednak w pamięci na zawsze i sprawiło, że już zawsze starałem się szukać w sobie nowych rzeczy, bo tylko w ten sposób można nie zatrzymać się w swoim wewnętrznym rozwoju.