Tren XI zajmuje w całym cyklu Trenów miejsce szczególne. Zawiera bowiem opis kulminacyjnego momentu załamania dotychczasowego światopoglądu Jana Kochanowskiego – poety renesansowego, a tu przede wszystkim ojca, niemogącego pogodzić się z bólem po stracie ukochanej córki.
Utwór ten tworzy wiersz stychiczny (bez podziału na strofy), składa się z szesnastu wersów. Tren rozpoczyna się od rozwinięcia słów Brutusa, „fraszka cnota”:
„Fraszka cnota”, powiedział Brutus porażony.
Fraszka, kto sie przypatrzy, fraszka z każdej strony.
Na przestrzeni niemal całego utworu podmiot liryczny podaje argumenty na potwierdzenie tej tezy, obalającej zresztą znaczenie wartości, które Kochanowski cenił, co wyraził przede wszystkim w Pieśniach.
Istotne dla zrozumienia refleksji poety jest wyjaśnienie kontekstu historycznego utworu. Marek Juniusz Brutus był rzymskim politykiem, który zabił Juliusza Cezara. Wiedząc, że czeka go zemsta jego następców i nie widząc szansy na jej uniknięcie, postanowił popełnić samobójstwo. Ostatnie słowa, jakie wypowiedział, brzmiały:
O nędzna cnoto, byłaś tedy tylko słowem, a ja cię czciłem jako coś rzeczywistego, ty zaś byłaś niewolnicą Losu.
„Fraszka” to w języku Kochanowskiego rzecz błaha, nieważna, drobnostka, biblijna „marność” (osobny wątek stanowi to, że fraszka może oznaczać także coś cennego – potwierdza to wiele utworów Jana z Czarnolasu ze zbioru Fraszki).
Zgodnie z tym najwyższa wartość w światopoglądzie stoików – cnota, którą Kochanowski opiewał w swoich Pieśniach, okazuje się zupełnie bezużyteczna. Określenie „porażony” oznaczało w XVI wieku kogoś pokonanego. Tak właśnie czuje się poeta – bankructwo wyznawanych do niedawna ideałów, skrywających się pod pojęciem cnoty, uważa za osobistą porażkę:
Kogo kiedy pobożność jego ratowała?
Kogo dobroć przypadku złego uchowała?
Nieznajomy wróg jakiś miesza ludzkie rzeczy,
Nie mając ani dobrych, ani złych na pieczy.
Kędy jego duch wienie, żaden nie ulęże:
Praw li, krzyw li, bez braku każdego dosięże.
Dwa pytania retoryczne rozwijają początkową myśl. Wiara, moralność, dobro nie są istotne, nie chronią bowiem przed tym, co najgorsze, czyli złem. Podmiot liryczny odcina się od pokładania nadziei w Opatrzności, sugerując, że bliżej nieznana, ślepa, demoniczna siła, być może po prostu przypadek – a w każdym razie „wróg” człowieka – wciąż burzy ład z trudem osiągany przez istotę ludzką. Niszcząca potęga losu dotyka zarówno sprawiedliwego („praw li”), jak i niesprawiedliwego („krzyw li”).
Poeta ironicznie opisuje starania i trudzenie się ludzi, by coś zmienić w tak ukształtowanym porządku świata:
A my rozumy swoje przedsię udać chcemy,
Hardzi miedzy prostaki, że nic nie umiemy.
Wspinamy sie do nieba, Boże tajemnice
Upatrując, ale wzrok śmiertelnej źrzenice
Tępy na to; sny lekkie, sny płoche nas bawią,
Które sie nam podobno nigdy nie wyjawią.
Ludzie próbują przeciwstawiać się przeciwnościom losu poprzez tworzenie systemów filozoficznych, chcą „udać rozumy”, a więc pozorne porządkować rzeczywistość za pomocą intelektu. Prowadzi to do pychy, którą Kochanowski piętnuje, ironicznie komentując własną postawę z czasów, kiedy uważał, że „wspiął się” po stopniach mądrości i zrozumienia świata. Jak się okazuje, poznanie, do jakiego może dojść człowiek, nie dotyczy jednak rzeczy najważniejszych, ale „płochych”. Prawdziwe tajemnice pozostają niewyjaśnione. Jedną z nich jest sens śmierci i cierpienia. Podmiot liryczny formułuje hipotezę, wedle której człowiek nigdy nie pozna prawdy. Jest to głęboko pesymistyczne przekonanie doświadczonego bólem poety.
Rozpacz osoby mówiącej sięga szczytu. Jednakże, być może wobec zupełnego braku nadziei, poeta w ostatnich dwóch wersach dystansuje się od całej wypowiedzi, którą zbudował:
Żałości, co mi czynisz? Owa już oboje
Mam stracić – i pociechę, i baczenie swoje?
Przerzutnie – a więc zachwianie ciągłości wypowiedzi – są sygnałem, że podmiot liryczny zaczyna tracić „baczenie”, czyli rozum. Emocje narastają tak bardzo, że to, co mówi poeta, zaczyna być sprzeczne z jego myślami (świadczy o tym także rozbicie ciągu logiczno-składniowego wiersza). Końcowa palinodia, tj. odwołanie sformułowanego wcześniej stanowiska, to rozpaczliwa apostrofa ojca do własnego żalu. Uczucia, które towarzyszą mu po stracie córki, zabrały nie tylko całą radość życia, ale także inne, wysoko cenione dotychczas wartości – spokój ducha i wiarę w możliwości rozumu. Podmiot liryczny chciałby pozbyć się zamętu powstałego w jego umyśle. Ucina pesymistyczne rozważania o bezużyteczności cnoty, jakby otrząsnął się i uświadomił sobie, że nie panuje nad emocjami i nie potrafi w tym stanie kierować się rozumem.