Pewnego zimowego dnia, kiedy śnieg zasypał ulice aż po kostki, szedłem do szkoły i marzyłem, by znaleźć się już w ciepłym budynku. Było mi bardzo zimno, ale przestałem o tym myśleć, kiedy dotarłem na miejsce i ujrzałem niecodzienny widok. Budynek szkoły zniknął, a z nim wszyscy nauczyciele i uczniowie. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem, że jestem całkowicie sam na ulicy. „Ale heca!”, pomyślałem. Nie wiedziałem, co zrobić, więc poszedłem w stronę domu, zastanawiając się, jak to możliwe, że w jedną noc zniknęła cała szkoła.
Przechodząc obok sklepu pani Mieci skręciłem za róg, by skrócić sobie drogę. Nagle poczułem, że ziemia pode mną się zapada, a ja wpadłem do wielkiej dziury i swobodnie spadałem. Leciałem tak przez dłuższą chwilę, bojąc się lądowania. Upadłem jednak na miękkim materacu. Nade mną ukazało się wiele twarzy – prawie wszystkie należały do młodych chłopców, jedna z nich do dorosłego mężczyzny o tęczowych włosach, a jeszcze jedna nie była twarzą, a dziobem ptaka.
– Witamy w naszej Akademii! – przywitał mnie mężczyzna – Jak ci na imię?
– Jestem Albert. – przedstawiłem się, próbując wstać.
– Nazywam się Ambroży Kleks, a to są moi uczniowie i mój serdeczny przyjaciel, szpak Mateusz. – powiedział pan Kleks i zaczął przedstawiać wszystkich chłopców po kolei.
Po powitaniu pan Kleks zabrał mnie do budynku Akademii, oznajmiając, że od dziś będę się uczył w tej szkole. Początkowo nie wiedziałem, co powiedzieć. Bałem się, ponieważ znalazłem się w obcym miejscu, a moi rodzice zapewne mocno martwili się o to, że nie wracam do domu.
Jednak wycieczka po Akademii przekonała mnie do tego, by tu zostać. To była niezwykła szkoła. Wszyscy chłopcy spali w jednej sali, na obiad jedli kolorowe szkiełka i farby w różnych smakach, a na geografii grali w piłkę. Wziąłem udział w zajęciach z kleksografii, na których uczyłem się posługiwania atramentem. Prządłem litery i nawijałem je na szpulkę. Nauczyłem się też leczyć chore sprzęty i meble.
Po zajęciach pomagałem chłopcom przy ich codziennych obowiązkach. Zasłałem łóżka, zmyłem naczynia i odkurzyłem całe piętro Akademii. Byłem zmęczony, a jednocześnie bardzo szczęśliwy. Poznałem nowych przyjaciół i pana Kleksa oraz Mateusza. Wszyscy byli dla mnie mili, pytali o moje zainteresowania i przygody, a także pozwolili wziąć udział w turnieju piłki nożnej, który odbywał się w korytarzu na parterze. Nigdy tak dobrze się nie bawiłem, jak wtedy, gdy magiczna piłka zmniejszała się i powiększała w losowych momentach. Ciężko było mi trafić do bramki malutką piłką, ale udało mi się. Moja drużyna, w której grał jeszcze Artur, Andrzej, Adaś i dwóch Antonich, zajęła drugie miejsce w rozgrywkach i wzniosła w górę srebrny puchar.
Pan Kleks doskonale się bawił jako jedyny kibic naszych zawodów. Śpiewał, tańczył, krzyczał i cieszył się z każdego gola, jaki padł w trakcie meczów. Po zakończonych rozgrywkach przytulił każdego z nas, pogratulował doskonałej gry i wręczył wszystkim po piegu. Początkowo nie wiedziałem, co z nim zrobić, jednak po chwili przykleiłem go sobie na środek czoła, czym wywołałem salwy serdecznego śmiechu wśród nowych przyjaciół i nauczyciela.
Wieczorem razem z innymi chłopcami położyłem się spać w specjalnie przygotowanym dla mnie łóżku. Dostałem do ręki lusterko, które miało łapać moje sny. Przed zaśnięciem zastanawiałem się, jakie atrakcje czekają mnie jutro w tej magicznej szkole. Niestety, cała wycieczka okazała się tylko pięknym snem, który zakończył się, kiedy zadzwonił budzik, a ja musiałem iść do prawdziwej szkoły. Do samego końca miałem nadzieję, że szkoła jednak zniknie, tak, jak we śnie, jednak tym razem nie było tak kolorowo.