Podczas obrzędu „dziadów”, przedstawionego przez Adama Mickiewicza w swoich dramacie, zjawiają się w kaplicy trzy rodzaje duchów. Każdy z nich przedstawia inną postać, niesie też odmienną naukę moralną. Wszystkie one łączą się jednak w jedno przesłanie – afirmację człowieczeństwa.
Duchy lekkie
Pierwsze duchy przybyłe na „dziady” to dwoje dzieci: Józio i Rózia. Przybyły na obrzęd pod postacią aniołków. Ich główki obleczone były w światło, a ubiór utkano z blasku jutrzenki. Na plecach wyrastały im motyle skrzydła. Gdzie stąpały, tam kwitły kwiaty i wyrastała trawa.
Za życia Józio i Rózia nie splamili się żadnym grzechem. Doznali również szczęścia, błogiego stanu dzieciństwa. Z tego powodu nie mogą jednak dostąpić Nieba. Żyją w raju, szczęśliwe wiecznymi zabawami, nie mogą jednak zostać zbawione. Wynika to z nauki moralnej: Kto nie zaznał goryczy ni razu, ten nie dozna słodyczy w niebie.
Ludzka egzystencja jest bowiem powiązana z goryczą. Nieszczęście, smutek i żal są elementami człowieczeństwa. Bez nich nie możemy poznać swojej natury, a tym samym dostąpić przeznaczenia, jakim jest zbawienie.
Duchy ciężkie
Drugim bytem przywołanym na obrzędzie „dziadów” było Widmo złego pana. Niebezpieczne i przerażające, strwożyło nawet Guślarza. Pokazujący się w oknie upiór był wyblakły niczym kość. Dym i gromy wypełniały jego usta, zaś lśniące czerwienią rozżarzonych węglików oczy wyszły z orbit. Pokryta rozczochranymi włosami głowa sypała lśniące iskry. Widmo otaczały przy tym chmary rozwścieczonych ptaków, których pazury i dzioby rozszarpywały jeszcze mocniej nieumarłe ciało, gdy tylko próbował coś zjeść.
Ten niegodziwiec splamił się brakiem empatii dla swoich poddanych. Kiedy w ostrą zimę przybyła do niego wdowa z dzieckiem na ręku, ten kazał ją obić i wrzucić w zaspę. Kiedy umierała, zły pan bawił się z gośćmi we dworze. Innego poddanego zatłukł kijami na oczach osady, za kradzież kilku owoców z jego sadu. Głodny od wielu dni człowiek został przy tym poszczuty psami. Dusza Widma była już potępiona i nie można było jej pomóc. Pragnął on jedynie ziarnka zboża i odrobin wody, by nasycić swój ogromny głód. Jadło bowiem wydzierały mu ciągle nocne ptaki – zaklęte dusze jego ofiar. Wszystko to odbywało się wedle prawdy moralnej: Kto nie był ni razu człowiekiem, temu człowiek nic nie pomoże.
Pozbywając się człowieczeństwa i empatii, zamykamy się bowiem na jakąkolwiek interakcje z innymi. Dotyczy to również pomocy.
Duchy pośrednie
Trzecim duchem, pośrednim, okazała się pasterka Zosia. Jej duchowa postać była piękna. Obleczona w białą szatę do nóg, z rozwianymi wietrzykiem blond włosami i uśmiechem na ustach. W oczach pełgała jednak łza niedoli. Na głowie kraśny miała wianek, w ręku zielony badylek. Przed nią bieżył baranek, a nad nią latał motylek.
Zosia była za życia młodą pastereczką, najpiękniejszą we wsi. Wielu chłopców zalecało się do niej, ona zbywała ich jednak śmiechem. Tym samym nie poznała ani prawdziwego szczęśia, ani prawdziwego smutku. Nie biorąc na barki krzyża swojej egzystencji, sprzeniewierzyła się następującemu prawu moralnemu: Kto nie dotknął ziemi ni razu, ten nigdy nie może być w niebie. Zapłaciła za to uwięzieniem jako duch, który ani nie cierpi, ani prawdziwie się nie weseli. Guślarz przepowiedział jej jednak krótką pokutę. Jeszcze tylko dwa lata miała się bowiem tak męczyć,