Zadziwiające i na pierwszy rzut oka trudne do uwierzenia jest to, jak wiele znaczeń i możliwości interpretacyjnych niosą ze sobą ascetyczne, eksperymentalne językowo, i zupełnie nowatorskie wiersze Mirona Białoszewskiego. Najlepszym być może przykładem jest utwór Namuzowywanie, pochodzący z tomiku Mylne wzruszenia.
Pierwsze wersy to inwokacja do adresata, jakim jest upragniona „Natchniuza” – mitologiczna muza, która miała dawać, antycznym twórcom natchnienie, potrzebne do stworzenia wielkiego i pięknego dzieła. Podmiot liryczny zwraca się do niej dalej w słowach „tak / ci / końcówkuję / z niepisaniowości”, czyli tak próbuję pisać samymi końcówkami, z powodu nieumiejętności, niemożliwości pisania „normalnie”. Kolejne słowa przybierają formę błagalną: „natreść / mi”, czyli wypełnij mój tekst jakąś treścią niosącą znaczenie. Najbardziej szczątkowe są ostatnie, składające się z samych już końcówek wersy: „ości / i / uzo”. W tym przypadku czytelnik staje całkiem bezradny, ale może dowolnie wejść w grę ze słowami, którą zaoferował autor – może dowolnie „domyślać się” co kryje się przed lub za tymi szczątkami wyrazów, może dopisywać skojarzenia, które przywodzą.
Literaturoznawcy upatrują w tego typu zabiegach stosowanych często w poezji Białoszewskiego także zachęty do zatrzymania się na każdym pojedynczym słowem, zgłębiania jego wielu znaczeń: „Nowoczesny rzeźbiarz czy kompozytor wzywa do kontemplacji pojedynczej linii czy dźwięku; poeta eksponuje urodę i wagę nabrzmiałego znaczeniami wyrazu. Lakoniczność czyni cnotą programową: >>Mam skłonność do dużości, do nadmiaru. Dobrze, że w pisaniu nie, że ćwiczyłem się latami, jak batogami. Strzegły mnie dobre oczy i rozumy…<< Asceta słowa (greckie asketes to przecież właśnie >>ćwiczący się<<) wypróbowuje niepełną konstrukcję składniową.” [S. Falkowski, P. Stępień, Ciężkie norwidy, czyli subiektywny przewodnik po literaturze polskiej, Świat Książki, Warszawa 2009, s. 559.]
Nie da się ukryć, że utwór Namuzowywanie jest w dużej mierze także żartobliwy – drwi z dawnych konwencji poetyckich, odwołując się do greckich tradycji, a jego autoironiczny wydźwięk jest parodią wcześniejszych dokonań poetyckich Białoszewskiego (przed Mylnymi wzruszeniami wydał tomy Obroty rzeczy i Rachunek zaściankowy, czym zyskał już uznanie krytyków). Pozorny bełkot, jakim posługuje się autor, jest świetnym środkiem demaskującym poezję, która często różni się od mowy potocznej, od języka mówionego jedynie sztucznym szukaniem rymów przez autorów. Białoszewski pokazuje tę sztuczność „rymując” wyrazy poprzez tworzenie ich echa: „natchniuzo – uzo”, „niepisaniowości – „ości”. Białoszewski zwraca uwagę na przeciętność i zwyczajność człowieka-poety, nie zasłaniając się kunsztownym językiem.
Jego specyficzne podejście do języka, jako tworzywa o wielu możliwościach, w którym poeta ma prawo „grzebać”, ocenia się dziś jako programową poezję lingwistyczną – utwory Białoszewskiego są autotematyczne, eksponowany jest sam język, który jest głównym „bohaterem” lirycznym, wskazującym często wyłącznie na siebie:
„Namuzowywanie można czytać jak program poezji lingwistycznej, wyłożony we właściwy dla niej sposób. Podmiot liryczny, poeta, pozostaje jakby w stanie językowego niedowładu (…) Wołacz powstały od żartobliwego określenia Muzy (>>natchniuza<<) jest dowodem jego bezradności językowej, ale także – poetyckiej wynalazczości (…) Białoszewski w swojej poezji zostawia puste miejsca, w które jego interpretator może wpisać własne słowo. Czy będzie nim >>rzeczywistość<<? A może >>miłość<<? Białoszewski, jako poeta lingwistyczny, wątpi w moc języka, zarazem jednak zaświadcza o jego niezwykłej potencji znaczeniowej.” [J. Kopciński, Przeszłość to dziś, Stentor, Warszawa 2008, s. 252.]